31 maja 2014

30 maja 2014

Ulysses Moore. WYSPA MASEK

W snach jesteśmy zwykłymi
marynarzami, nie kapitanami,
lecz ludźmi na pokładzie, którzy
nigdy nie wiedzą, jak dopłynąć
do pięknych portów

XVIII-wieczna Wenecja. Dzieci wybierają się tam by odnaleźć Petera Dedalusa, który musi im coś wyjaśnić.

OPIS:
Rick, Julia i Jason muszą odnaleźć Petera w XVIII-wiecznej Wenecji. Po przygotowaniach w trójkę przekraczają Wrota Czasu. W wyniku nieporozumienia Rick i Julia zostają za Wrotami, a Jason wraca, by schwytać zbiegów z przeszłości. Między Rickiem i Julią rodzi się coś więcej niż przyjaźń. Muszą dotrzeć na Wyspę Masek, by porozmawiać z Peterem na temat Pierwszego Klucza.

OCENA:
WOW! Wielki powrót OiO! Przepraszam, że jest tak mało opisu, ale przyznam szczerze, że książkę czytałam dawno i troszkę pozapominałam szczegółów. Ale to nic. Przechodzimy do właściwej oceny:
Jest to chyba moja ulubiona część "Ulyssesa Moora". Dlaczego? Bo miłość! Uwielbiam wszystkie książkowe fragmenty miłosne. Potrafię je czytać po dziesięć razy, jeśli nie więcej. Jednak ten fragment w "Wyspie Masek" sprawiał wrażenie innego. Mam dwie teorie spiskowe. Teoria numero uno: Pierdomenico chciał, żeby uczucie między Julią i Rickiem było delikatne, dziecięce, słodkie, nieśmiałe i tak dalej. Teoria numero duo: Pierdomenico nie umie opisywać miłości. Osobiście wolę się trzymać tej pierwszej. Z drugiej strony sama wiem, jak trudno jest opisać scenę pocałunku niebanalnie, zachęcając i zaciekawiając czytelnika i jednocześnie, nie robiąc z tego fragmentu "50 twarzy Greya". Reasumując, bardzo miła część ;)